Życzenie - (rozdział 7) - Presja kulawego Kota.

Londyn. Kwiecień 2009.

Czytam książkę kiedy Dziewczyna bierze prysznic. Na stoliku obok delikatnie zawibrował telefon. Rzucam na niego okiem i zanim zgaśnie światełko podglądu po raz pierwszy zobaczę wtedy ta wiadomość. Pójdę wtedy do łazienki i po raz pierwszy zapytam dziewczyny czy widuje się z kimś. Tego miesiąca po raz pierwszy zaloguję się na Facebook. Wszelkimi sposobami pragnę porozumieć się z Dziewczyna, dowiedzieć się co ją interesuje, kim jest. Tego miesiaca nie zobacze jeszcze wpisu ktory jest na jej stronie. Nie zobacze jeszcze ze ktos napisze tam: "Tzu, jestem już moja prawda? Bo juz cię zdobyłem czyż nie tak?" Ale ten wpis juz tam jest. Tylko ja jeszcze o tym nie wiem.
Nie szukam go, nie jestem jeszcze detektywem. Mieszkamy razem już ponad dwa lata lecz Dziewczyna z jakiegoś powodu nie chce ze mną dzielić swojego zycia. Kiedy gdzieś wychodzi to przeważnie sama. Jezeli nie liczyc okazyjnego jednego spotkania to nie poznałem jeszcze jej znajomych. Tak naprawde mi to nie przeszkadza ponieważ pomijając fakt, ze mam smutne wrażenie, ze Dziewczyna się mnie wstydzi to kiedy jej nie ma, mam w końcu chwile dla siebie. Lubie spędzać z nią czas ale czuje, ze poświęcam jej swoja każda wolna chwile. Brakuje mi przestrzeni i zaczynam gubić się w tym kim sam teraz jestem. Właściwie to juz sie zgubiłem.

Opiekowanie się Dziewczyna przypomina mi opiekowanie się niepełnosprawnym kotem. Podświadomie ciąży mi, ze muszę mu wymyślić coś do zrobienia inaczej kot wpadnie w depresję albo z nudow zrobi jakas glupote za ktora przyjdzie mi zapłacić. Czasami kiedy zdarzy mi się dłużej zostać w pracy to po przyjściu do domu nigdy nie wiem co zastane - potargane zasłony czy kota łaszacego się o nogi by dostać swoja porcje uwagi.

Oboje z Dziewczyna bardzo lubimy koty choc ja osobiście tak na końcu wybrałbym psa. Być może dlatego, że dostanę od niego jakąś reakcje zwrotna. Nazwaliśmy już wszystkie koty w okolicy. Jest wiec wielkogłowy kocur Moody co siedzi cały dzień na parapecie i gapi sie przez okno w wielki telewizor. Jest kotka Mini Cat, dorosla miniatura kota która uwielbia rozmawiać i otrzymywać pieszczoty. Jest Moody's Brother ktory uwielbia spedzac dni przygladając sie swiatu z klapy domowego kubla na śmieci. Jest w końcu Black Cat (prawdziwe imię Mowgli) niezgraba z sasiedztwa ktory nauczyl sie rozrozniac dzwiek silnika kazdego mojego motocykla i zanim jeszcze przejade przez podworko juz na mnie czeka domagajac sie chwili pieszczot. W naszym mieszkaniu nie ma jednak ani kota ani zaslon. Jest tylko Dziewczyna. Bierze własnie prysznic i na moje pytanie czy widuje się z kimś odpowie krótko:

- Nie!

Odpowie odrobinę za szybko ale ja nie zdam sobie z tego sprawy. Spojrze na nią a pózniej rzuce okiem na zaparowane lustro i zamknę drzwi od łazienki. Ktoś wtedy położy mi reke na ramieniu a ja szybko ja zrzuce. Ten ktoś nazwijmy go na razie "X" jeszcze wiele razy będzie mi chciał coś pokazać. Ale ja nie będę zwracał na to uwagi. Ktoś inny zagluszy to co ma do powiedzenia. Łapie się na dziwnej myśli. Nie potrafie uwierzyc, ze Dziewczyna mnie oklamuje ale nie musi to przeciez oznaczać, ze mowi prawde. Konfuzja ale odbieglem od tematu - tak wiec "X".

"X" jak sama nazwa wskazuje jest osoba anonimowa i jako taka nie wzbudza mojego stuprocentowego zaufania. Może gdyby się wyraźnie przedstawił kim jest byłoby prościej. Lecz ze ja jestem zbyt pewny siebie, nie dopuszczam myśli, ze własnie wstrzyknięto mi dziwna chorobę. Przecież to niemożliwe - mysle sobie. Trochę czasu upłynie nim pokażą się jej pierwsze objawy. Musza tez zapanować odpowiednie warunki do rozwoju ale w moich żyłach jej małe czasteczki zaczynaja już szukać punktu zaczepienia. To wszystko zostało już zaplanowane. Tylko ja jeszcze o tym nie wiem. Odchodze od drzwi i czuje jak wokół serca zaciskaja się zimne kosciste palce.

***

- Masz goraczke - powiedział Strach zdejmujac mi rękę z czoła.
- Ach... Wszystko mi jedno - odpowiedzialem.
- Chodź, nie możesz tu zostać - popatrzyl na mnie wstajac - Masz czasami dziwne jazdy wiesz o tym?
- A trochę dokładniej proszę? - zapytałem otrzepujac srebrny pyl ze skory.
- No coś tak jak teraz tu własnie. Zupełnie jakbyś był w innym swiecie. Dlugo próbowałem Cię dobudzić.
- Dziwne nic nie pa ...Auc! - popatrzylem na dlonie z których saczyl sie teraz czerwony lepkawy płyn. Ostre kawałki szkła wbiły mi sie równiutką warstwą na całej ich powierzchni i dziarsko pobłyskiwały spod czerwonego tła. Spróbowałem je wyciągnąć ale były zbyt drobne. Zdaje sie, że potrzebowalem jakiejś pensety lub innego podobnego narzędzia.
- Nie wycieraj tego o siebie bo wda się zakażenie i dopiero będziesz miał kłopot - odezwał się Strach.
- Nie strasz - popatrzylem na niego.
- Pokaż jak to wyglada. Chodź, znam miejsce gdzie możesz to przemyć - powiedział Strach po ogladnieciu moich rąk. Pomógł mi się podnieść i zaczęliśmy się powoli przemieszczac korytarzami. Wyglądało, że  znakomicie się orientuje w terenie.

Po krótkiej wędrówce stanęliśmy przed wejściem do niewielkiej groty. Strach wszedł pierwszy i wydało mi się, ze światło w środku nieco przygaslo:
-Automatik - odwrócił się do mnie Strach i poruszył z zadowolenia brwiami dwa razy - Pierwsza klasa!
Rozgladnal się sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu po czym popatrzyl na mnie jakby nie był czegoś pewien. Stał tak przyglądając się mi uważnie i w momencie kiedy własnie zaczynałem się czuć nieswojo uśmiechnął się i powiedział zwyczajnie wskazując palcem:

- Umywalka jest w rogu po lewej - usunął się z drogi by zrobić mi miejsce.

Wszedłem nieśmiało do środka ostrożnie się rozglądając. Mój wzrok stopniowo przyzwyczajal się do panującej ciemności. W przeciwieństwie do Stracha lubilem światło i słońce. Popatrzylem w kierunku wskazanym palcem i wydawalo mi sie, ze z mroku w rogu pobłyskiwała niewielka kałuża. Powoli zacząłem iść w jej kierunku. Podłoże po którym stąpalem przypominało powierzchnie księżyca. Przynajmniej tak sobie wyobrażam powierzchnie księżyca. Miękki pyl mieszal się ze zwirem i rozrzuconymi tu i uwdzie drobnymi kamieniami. Ku mojemu niedowierzaniu przebycie dystansu zajęło mi dużo wiecej niż przypuszczalem. Ogladnalem się zdziwiony za siebie. Wejście do groty znajdowało sie kilka kroków odemnie a jednak moglbym przysiac, ze szedlem juz przez okolo kwadrans. Znajdowalem się teraz mniej wiecej w połowie drogi i zaczynalem podejrzewać, ze kałuża w rogu moze być jednak nieco większa niż zwyczajna ulicowa kałuża. Stracha nie było nigdzie w pobliżu, stopniowo zaczął ogarniać mnie niepokój. A może Strach się ze mną bawi w jakaś grę? - wpadła mi do głowy myśl i utknęła zawieszona kręcąc się wokół wszystkich osi w wewnętrznej pustce. Idąc wciąż dalej zacząłem ja obracać na wszystkie strony i oglądać pod różnymi kontami kiedy poczułem jak moja stopa przebiła delikatna błonkę. Wytrenowany w omijaniu wszelakich  psich odchodów w roztajajacej po zimie miejskiej dżungli instynktownie pociągnąłem kolano w góre ale siła grawitacji i przesunięty środek ciężkości ciągnęły mnie już ku ziemi. Nie rozległ się żaden chlupot. Spojrzałem na stopę która zniknęła od kostki w dół zostawiając po sobie oddalajace się po powierzchni kregi przecinające moje własne odbicie niczym czarne paski przesuwajace się w gore i w dół po ekranie rozregulowanego odbiornika telewizyjnego. Tak, to bylo coś jak moje własne odbicie. Było bardzo ciemne jakby stało w zachodzacym wlasnie słońcu pod kamieniem leżącym przy wysokiej sosnie rosnącej obok skały pod wielka górą. Wyglądało żałośnie. Miałem dziwne wrażenie, ze to odbicie mi się przygląda a nie odwrotnie. Na sama myśl o tym po plecach przebiegł mi dreszcz. Poruszylem ręka a odbicie uczynilo to samo jakby z minimalnym opóznieniem i dalej mi się przyglądalo.
A może to brak oświetlenia plata mi figla - pomyślałem. Podszedlem bliżej i przykucnąwszy przy brzegu zacząłem się sobie przyglądać. Byłem wychudzony, zupełnie jak wtedy kiedy leżałem w szpitalu po wypadku motocyklowym i czułem się tez podobnie samotny.
Szare, zapadnięte oczy podkreślone przez wystające kości policzków zajmowały nieproporcjonalnie dużą czesc mojej twarzy. Strach ma wielkie oczy - przebieglo mi przez glowe a twarz wykrzywil grymas czegoś co miało w zamysle przypominać uśmiech. Odbicie poruszyło się zupełnie tak jak ja ale nie oddało uśmiechu lub też było tu zbyt ciemno bym mógł je dostrzec. Pochylilem się nad woda i opierajac brode o kolano zanurzylem palec w miejscu gdzie powinny znajdować się moje usta. Woda byla lodowato zimna i poraniony palec zaczął silnie szczypac. Wyciagnalem rękę i podnioslem do oka a następnie do nosa. Poczułem znajomy mdly zapach ale nie mogłem dokładnie skojarzyc skąd wzięła się ta znajomość. Delikatnie polizalem mokry wierzcholek końcem języka. Sól. Woda była zwyczajnie słona. Dlaczego i po co wzięła się tu słona woda nie miałem pojęcia. Czy była morska czy pochodziła z jakiegoś wewnętrznego źródła które bilo tu gdzieś pod ziemia?
Jeszcze raz rozgladnalem się dookoła ale z braku światła nie wiele udało mi się dostrzec. Panowała tu nienaturalna cisza. Ściany wokol jeziora pokrywal delikatny nalot a gdzieniegdzie w szczelinach zalegala ledwo dostrzegalna warstwa szarego pylu. Pomieszczenie musiało być dość wysokie ponieważ ściany ginęły nadjedzone przez czarna otchlan zawieszoną u góry. Miałem wrażenie, że gdybym  podrzucił w górę kamień to zamiast stukotu rozległoby się sie głośne "Mniam!" - pomimo wrodzonej ciekawości wolałem tego jednak nie próbować.

Spojrzałem raz jeszcze na jezioro i nagle moje odbicie wydało mi się nienaturalnie blisko. Tak jak gdyby wyciągało ku mnie swoje ręce i próbowało uchwycić mnie za kostki. Instynktownie podskoczyłem cofając się do tylu i poslizgnąwszy się na sypkim gruncie zaliczyłem przysłowiową glebę. To takie mile, ze raz na jakiś czas pomimo zepsutego wzroku dane mi jest ujrzeć przed oczami gwiazdy. Podparcie poranionymi dłońmi doprowadziło mnie w momencie do siebie i gwiazdy zniknęły. Nim to jednak nastąpiło udało mi się do polowy wypowiedzieć życzenie.

- A żeby cie tak ch... - ostatnią sylabe pochłonęła cisza - Ale booooli... - wysyczałem.

Kryształki na dłoniach musialy się bardzo wkurzyć po otrzymaniu tej wierzchniej warstwy matującej. Popatrzyłem w kierunku wody ale odbicie zniknęło. Jak na razie nie miałem odwagi by zbliżać się choćby o krok do jeziorka. Musiałem się najpierw uspokoić i pozbierać rozsypane myśli.
Po co Strach mnie tu dokładnie wysłał? Trzeba przyznać po własnie przebytym doświadczeniu, że miejsce to było zupełnie w jego stylu. Z zamyślenia wyrwalo mnie pukanie do drzwi... Drzwi?
Odwróciłem się i spojrzałem w kierunku wejścia do groty. Było niezwykle daleko, dobre pól godziny zdrowego marszu a jednak pukanie rozległo sie tuż za mną.

- Dlugo będziesz? - zapytał Strach - trochę mi się tu spieszy! Umyłeś już te ręce?!

Ręce - przyszedłem by je tu umyć - pomyślałem i jeszcze raz spojrzałem na wodę.

- Ma racje. Lepiej je przemyj - odezwało się coś z jeziora.

Gdybym mógł to bym chyba podskoczył ale tak się złożyło, ze akurat siedziałem. Ktoś jednak w środku  mnie wyraźnie podskoczył, przywalił w sufit czaszki podbijajac mi głowę do góry i przysiadł z tak wielkim impetem, ze eksplodująca pod nim własnie poduszka powietrzna pozbawiła mnie chwilowo oddechu. Myślę, że nic mu się nie stało lecz pozbierane do połowy myśli poniewieraly się teraz wszędzie dookoła.
No pięknie! - pomyślałem wypuszczając przez zęby nadmiar powietrza.

- Podejdź, nie bój się - ja nie gryze - odezwał się głos.
- Wiesz co? To ty się najpierw pokaż - odpowiedziałem niepewnie.
- To niestety niemożliwe. Musisz wpierw podejść.
- Dlaczego? Przecież słyszę cię swietnie bez podchodzenia - zapytałem.
- Och bo tak już jest. Wytłumaczę ci jak podejdziesz.
- Przeciez mozesz mi wytłumaczyć tak jak teraz. Wcale mi to nie przeszkadza - jakos nie mialem ochoty ruszać sie z miejsca i dalej grałem na zwłokę
- Czasami lepiej rozmawia się twarzą w twarz - nie bój się, nie zrobię ci krzywdy - odezwał się głos.

Mysli i tak już teraz nie zbiorę - przeszlo mi przez głowę.

Nie cierpię pracować pod presja lecz nie da się ukryć, ze osiągam wtedy najlepsze rezultaty. To nie był jednak moment na kontemplacje wiec podpierajac się na lokciu powoli podnioslem się z ziemi i zblizylem do jeziorka.

- Tylko bez numerów z chwytaniem za kostki - zaznaczyłem podnosząc palec
- Aaaale z Ciebie strachajło - uslyszalem w odpowiedzi. Usiądź wygodnie - powiedziało odbicie ukazując się i opuszczając palec.
- No wiec dobrze - powiedziałem siadajac w kucki na tyle bym widział odbicie - w takim razie kim jesteś?
- Hmm to trochę skomplikowana historia. Napewno chcesz ja usłyszeć? - upewniło się odbicie.
- Hmmm - zastanowilem się - nie wiem czy chce ale skoro już tu jestem...
- No dobrze. Myślę, ze powinieneś tego wysłuchać - zaczęło swoja opowieść Odbicie.

Krotka opowieść Odbicia.

- Jeżeli ściśniesz coś zbyt bardzo, jeżeli przyłożysz do czegoś zbyt wielkie ciśnienie może przy odpowiednich warunkach wydarzyć sie coś bardzo dziwnego. Ściśnięta cząstka eksploduje wydzielając ogromna ilość energii, z jabłka wypływa sok, który możesz wypić, z pieprzyka na skórze wypelza tylem rak a z grafitu rodzi sie diament - rozumiesz?

Kiwnąłem głowa.

- Tak narodzilem się... powiedzmy drugi Ja bo ciężko to inaczej określić. Nie był to jednak diament. Na poczatku był solidny ból - przecież był to w końcu poród. O tak, gdyby porody mierzyć ilością bólu mysle, ze byłoby się czym pochwalić. Ten ból byl po prostu nie do zniesienia. Od środka paliło mnie całe ciało i kiedy już myślałem, ze ból rozerwie mnie na strzępy - kontynuowało odbicie - poczułem nagle niezwykłą siłę która utrzymała mnie w jednym kawałku zupełnie jak stygnacy metal który wlasnie nabiera nowych właściwości. Po tym z kolei nastąpiła pauza w której nic nie czulem, coś jakbym utracił wtedy świadomość. Nie wiem jak długo to trwało, podejrzewam, ze dość długo ale będąc nieprzytomnym ciężko mi to dokładnie stwierdzić . Kiedy się obudzilem poczułem ze nie jestem już sam pomimo, ze właściwie byłem przecież bardzo samotny. Rozgladnalem się wokoło lecz nie zobaczyłem nikogo. Wyraźnie jednak czułem czyjąś obecność. Miałem wrażenie jakby od środka ktoś pomalował mnie cienka warstwa toksycznej, nieprzepuszczającej światła czarnej farby. Farby która próbuje przeniknąć na zewnątrz a ja usiluje ja powstrzymać. To jest trochę jak gra i  raz na jakiś czas udaje mi się wygrać jedna partie. Czasami jednak czuje, ze czarna maź przesiąknęła już pod skórę i jestem pewien ze jest doskonale widoczna dla innych na pierwszy rzut oka. Czuje wtedy, ze przegrywam i zaczynam panikować. Spuszczam oczy i głowę bo jest mi zwyczajnie wstyd. W oczach zawsze widać najwięcej.
Wstyd mi za to ze dałem sobie to zrobić, że byłem tak bardzo naiwny. Wstyd, ze otworzyłem drzwi do czystego bialego pokoju komuś kto trzymał w ręce zardzewiały druciany pędzel i puszkę czarnej mazi. Kogoś kto nie zna granic, nie ma wyobraźni, szacunku, współczucia. Komus kto myśli jedynie o sobie samym. Czuje się obrzydliwie wykorzystany.

Odbicie przestało opowiadać i zmąciło się na długa chwile. Tkwiło w ciszy niczym regulowany telewizor tracąc i odzyskując obraz. Ja z kolei obserwując przemieszczające się po powierzchni paski własnie zacząłem sobie coś uświadamiać.

- Tak sobie teraz myśle - odezwało się odbicie - iż to, ze bardzo czegoś chcemy nie oznacza wcale, ze akurat tak właśnie jest. Tak jak nie chciałem wtedy widzieć tej puszki i pędzla. Wiedziałem jednak podświadomie, że tam są. Tej farby nie da się juz usunąć i potrzebuje się nauczyć z nią po prostu żyć. Sprawia mi to jednak piekielną trudność. Piękne przedmioty w pokoju utracily swój blask i wstyd mi otwierać już drzwi ponieważ...

- ... wydaje mi się, ze nie mam już nic wiecej wartościowego do pokazania - dokończyłem zdanie.

Odbicie zamilklo.

Z mojego oka wypłynęła łza która czekała tam już od dłuższego czasu. Sturlala się po policzku szybkim tempem, upadła na ziemie i nie wsiąkając w grunt pobiegła niczym kropelka rteci w kierunku wody, żłobiąc za sobą cieniutkie wglebienie. Była tego samego koloru i w miejscu gdzie wpłynęła do jeziorka nie pozostal najmniejszy ślad. Odbicie popatrzylo na pozostawiony przez łzę szlaczek.

- Myślę, ze rozumiesz prawda?

Kiwnąłem głową patrząc się w moje własne odbicie - Jestem... Jesteś mną - ukrylem twarz w dłoniach. Nie był to dobry pomysł. Twarz wykrzywil grymas bólu przypominając właściwy powód mojej wizyty. Odbicie odgapilo grymas i powiedziało:

- Chodź, lepiej to przemyć.

Wcale mi się to nie uśmiechało ale zdaje się, ze faktycznie nie miałem wyjścia. Wstalem rozroprostowujac ścierpnięte nogi i przeszedłem się kilka kroków w lewo i prawo zbierajac się na odwagę. Odbicie przechadzało się ze mną od czasu do czasu rzucając mi ukradkowe spojrzenie.

- Gotowy? - zapytało w końcu tracąc cierpliwość.
- Acha - kiwnąłem głowa - miejmy to już za sobą.

Podszedłem i przykucnąłem przy jeziorku. Powoli zanurzylem obie dłonie. Szczypało jak diabli ale dało się wytrzymać. Potarlem je o siebie wpierw delikatnie a kiedy ból nieco zelżał - mocniej. Krysztalki wyglądały zupełnie jak kapsuły ratunkowe wystrzeliwane w panice z rozpadającego się gwiezdnego frachtowca. Znikały w zwolnionym tempie lawirując w ciemnej otchłani pozostawiając za sobą delikatną czerwoną smugę. Kiedy kapitan jako ostatni honorowo opuścił okręt podnioslem ręce do twarzy i obejrzałem je dokładnie. Były czyste. Wstalem i wciąż trzymając podgięte w łokciach rece rozejrzałem się po sali. Odbicie jakby czytając moje myśli odezwało się.

- Ręcznik wisi na ścianie doktorze.
- Dziękuję siostro - odpowiedziałem i podniosłem zawieszony ręcznik.

Był duży, lekki, miękki i niezwykle delikatny. Pierwsza klasa po prostu, aż dziwne ze do tej pory umknął mojej uwadze. Poza szarym kolorem zupełnie nie pasował do tego miejsca. Wytarłem ręce i ręcznik zrobił się niezwykle mokry i ciężki. Zrobił się tez o wiele ciemniejszy. Stałem tak przypatrujac mu się i próbując zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi.

- Jeszcze nie czas na to - powiedzialo odbicie czytając w moich myślach - Mozesz go sobie zatrzymać.

Podszedłem do jeziorka i przypatrzylem się odbiciu a ono mi.

- Jeszcze nie czas na to - powtórzyło.

Przytaknąłem głowa nabierajac powietrza jak przed długim zanurzeniem.

- Zobaczymy się jeszcze? - zapytałem
- Nie raz - odpowiedziało odbicie.
- Mam w takim razie nadzieje, ze będzie to w lepszym świetle - powiedziałem i tym razem byłem prawie pewien ze przez twarz odbicia przebiegl uśmiech.
Przebiegł bardzo szybko na paluszkach ale mimo to przebiegł. Odwróciłem się i zacząłem iść w kierunku wyjścia. Przebycie dystansu zajęło mi co najmniej pól godziny czyli nie mniej ani nie więcej niż się spodziewałem. Głowę miałem pusta i pełna jednocześnie. Wydawało mi się, ze zaczynam rozumieć o co w tym wszystkim chodzi ale nie potrafilem tego ująć w logiczny ciąg słów lub nawet myśli. Początek tracił sens kiedy zbliżałem się do końca i odwrotnie.

W ciemnym rogu przy wyjsciu leżała gruba książka. Właściwie to zobaczyłem ją zupełnie przypadkiem. Prawdopodobnie gdybym nie był tak zmęczony lub szedł nieco szybciej to z raczej na pewno bym ja przegapil. Wziąłem książkę do ręki i przeczytałem napis na okładce.

" Skargi i Zazalenia".

- Acha - pomyślałem - Tego własnie potrzebowałem. Teraz mu... im... - zastanowiłem się - ...Komukolwiek pokaże. Otworzyłem na pierwszej wolnej stronie. Książka była nie zapisana. Podniosłem dyndający na sznurku długopis i zacząłem pisać. Efekt końcowy trochę mnie jednak zaskoczył. Zamknalem książkę i odłożywszy ja na miejsce przekroczylem próg.

Książka skarg i zażaleń.
Pierwsza wolna strona.
Daty brak:

Lies

"I love you" whispered the girl once to the crying boy
"I will never hurt you again"
Then she had come one day
And she drowned this boy in the sea of pain.
"I love you" whispered the girl,
"I will never hurt you again"
But her words disapeared like tears in the rain.




cdn...

0 comments:

Post a Comment